Dziewczyny z klasy "P"

Klasy „p” , to klasy w szkole specjalnej, przysposabiające do pracy - dla uczniów z orzeczeniem o stopniu niepełnosprawności intelektualnej, nie zakwalifikowanych do szkół zawodowych. Najczęściej, to uczniowie, z orzeczonym umiarkowanym stopniem upośledzenia umysłowego, często z innymi dysfunkcjami mowy lub ruchu, z rodzin zagrożonych patologią, rozbitych, niewydolnych wychowawczo. A ich indywidualne, traumatyczne doświadczenia życiowe, mogłyby wypełnić smutne życiorysy nawet kilku osób.
Z dziewczętami z klasy „p”, pełnymi zachowań opozycyjnych, z poczuciem odrzucenia i braku akceptacji, z agresją - rozwiązującą wszelkie sytuacje, przyszło mi pracować w roku szkolnym 2004/2005.
Podczas zajęć zainteresowanie dziewczyn tematem lekcji było żadne, a moją osobą ograniczone do wyjaśnienia, czy mam męża i czy jest on przystojny. Większość lekcji stanowiły przepychanki słowne, nasycone wulgaryzmami, a spory często próbowano rozwiązać siłowo. Lekcja była jedną wielką wrzawą z podziałem na pięć głosów, czasami wręcz pyskówką. Innym razem dziewczęta zajmowały się swoimi sprawami, niezwiązanymi zupełnie z programem nauczania. Poprawiały,

i tak już ostry makijaż, przepisywały z błędami miłosne listy lub zawzięcie esemesowały. Nie wykazywały najmniejszej chęci podjęcia jakiegokolwiek wysiłku intelektualnego, związanego
z tematem lekcji. Dziesięciominutowa praca nad zadaniem była dla nich nie lada wysiłkiem. Natomiast ja, nauczyciel i wychowawca, byłam częścią otaczającego dziewczyny powietrza i to raczej azotem, niż niezbędnym do życia tlenem.
Z lekcji na lekcję było coraz gorzej, a ja traciłam już wiarę w moje pedagogiczne umiejętności. Oprócz mojego psa ( w pierwszej chwili chciałam mu poszerzyć szkolenie o obronę), żadne inne rozwiązanie nie przychodziło mi do głowy. Na pomysł mojej innowacji pedagogicznej, dyrektor szkoły zareagowała pytaniem: Czy jest pani pewna, że psu nic się nie stanie? Czy byłam?
Widok psa na lekcji w szkole, przerósł moje - przygotowanej na wszystko, oczekiwania: Gosia znieruchomiała z wielkim kęsem kanapki
z kotletem w ustach. Justyna zachichotała nerwowo i szybko podciągnęła nogi na krzesło. Andżelika z Pauliną zaprzestały wzajemnych gróźb i oskarżeń w pół słowa, jak na stop klatce, a szeroko otwarte oczy Kaśki wskazywały na ogrom zaskoczenia, jakiego właśnie doświadcza. Mój pies nie był obojętny na tak przychylną reakcję. Wilgotny język przemknął po twarzach zdumionych dziewcząt, ogon schłostał ich kolana, a czułe spojrzenie psich oczu ogarnęło je wszystkie. Pies wyżebrał resztkę kanapki od Gośki, otarł się o Kaśkę, a następnie legł wygodnie u stóp dziewcząt. Cała ich uwaga skupiła się na psie: a jak ma na imię?, jaka to rasa?, co umie?, gryzie? – pytały jedna przez drugą. Skupione słuchały moich wyjaśnień i odpowiedzi, śmiały się z pokazu psich sztuczek. Dzwonek?! wykrzyknęły zdumione. Tylko obietnica, ze pies będzie na następnych zajęciach pozwoliła mi nacieszyć się końcówką przerwy. Pies stał się częścią grona pedagogicznego i wraz ze mną uczestniczył w zajęcia z klasą „p”. Po rozmowach o moim psie, obgadałyśmy inne psy i ich przygody. Przyszedł tez czas, i na inne tematy. Głaszcząc wtulonego w ich kolana psa, zaczęły opowiadać o rodzinie, szkole, i własnych problemach. A i czas na realizację treści programowych się znalazł. Na co dzień odrzucone, znalazły się w centrum uwagi. Inni, nawet szkolni przystojniacy, dopytywali o lekcje z psem. Stały się zauważalne, a pies stał się tematem inicjującym rozmowy. Dziewczyny ukończyły już szkołę, a nawet zaprzyjaźniły się. Co jakiś czas otrzymuję od którejś z nich kartkę. Treść zawsze jest podobna: dzień dobry pani Beato! Jak tam pies?