Owce i barany ....

     Postawy człowieka wobec niektórych zwierząt często są zdumiewająco zmienne i arbitralne. Dziwaczne zaiste i „cudowne” bywają też sposoby, jakimi ludzie próbują tłumaczyć te różnice. Zwierzęta poddane są woli człowieka, a dla większości gatunków ta utrata niezależności ma niszczycielskie konsekwencje. Wykorzystywanie zwierząt może posunąć się bardzo daleko.
     Być może wydaje się, że słoń siedzący na stołku odczuwa radość. Być może człowiek  wierzy, że psy chętnie noszą barwne ubranka … każe więc im to robić i zaprzecza oskarżeniom, iż wykorzystuje te zwierzęta wyłącznie dla siebie.
     W ostatnich dekadach można zauważyć wzrost zainteresowania owcami jak najzupełniej prawdziwymi. A dokładniej wykorzystaniem psów do pasienia owiec. Oczywiście psy pasterskie pomagają ludziom od dawna, ale zainteresowanie tym zajęciem statystycznych właścicieli owczarków jest zjawiskiem relatywnie nowym.
     Z pozoru można by zaliczyć pasterstwo do fali zainteresowania sportami kynologicznymi, wymagającymi redefinicji relacji człowiek pies w oparciu o nowe metody szkoleniowe. Jednak tylko z pozoru. Dyscypliny takie jak agility, dogfrisbee są sportami bezpośrednio wynikającymi ze zmian w relacji człowiek – pies i  stanowią próbę zastąpienia dawnych aktywności. (Włodarczyk, 2014)
      Skąd więc wziął się wzrost zainteresowania pasieniem? Jaką potrzebę, a może jaką fantazję chce zrealizować praktyk pasterstwa? Czy to jedynie atrakcyjna forma spędzania wolnego czasu? Możliwa droga życiowa prowadząca do uzyskania dóbr materialnych  i prestiżu społecznego? Sposób „leczenia” psów z ich behawioralnych problemów? A może to pastoralizm -  nostalgiczny zwrot ku przeszłości ? Jednak związane z nim wartości („powrotu do natury”) są sprzeczne z filozofią większości obrońców praw zwierząt oraz z głęboką ekologią.
W Szwecji ustawa o ochronie zwierząt utrudnia organizowanie szkoleń i zawodów pasterskich jako wywołujących dyskomfort zwierząt gospodarskich (tamże).
     Nie brakłoby palców jednej ręki do policzenia osób, które najpierw zajmowały się hodowlą bydła lub owiec, a  dopiero później kupiły psa do pomocy w gospodarce. Najczęstszy scenariusz jest jednak taki, że najpierw człowiek nabywa psa rasy pasterskiej, a później zaczyna interesować się i parać pasieniem. Są to zatem osoby,  których relacja z psem jest relacją podstawową, a pasienie ma być formą powrotu do użytkowości psa. Sęk w tym, że ta „naturalna” wartość jest tworzona sztucznie. Biorąc pod uwagę choćby wystawy psów rasowych, które nie przysłużyły się psom pasterskim, gdyż pod wpływem selekcji wyłącznie pod kątem eksterieru doprowadzono do zaniku instynktu pasterskiego (zresztą bardziej umiejętności niż instynktu  i wywołanej w drodze sztucznej selekcji i uczenia).
     Aspirujący pasterz nie ma rzeczywistej potrzeby posiadania psa pasterskiego, a zaganianie owiec psami nie ma nawet w polskiej rzeczywistości długiej i znaczącej historii (szczególnie psami sprowadzonymi z Ameryki, czy Australii). Większość osób zaangażowanych w pasterstwo w ogóle nie posiada owiec ( i niewiele, a właściwie nic o nich nie wie), to opiekunowie najczęściej jednego psa (często problemowego), którzy chcą sprawdzić, czy zachował on swój pierwotny instynkt (pasienia, rozumiany jako przerwany w odpowiednim momencie łańcuch łowiecki – co ważne). Jeżeli pies „instynkt zachowa”, a przynajmniej jeśli wygląda, jakby to lubił, decydują się kontynuować zajęcie. Jednak są to osoby związane ze swoimi psami silną więzią afektywną, niezależną od ich wartości użytkowej. Priorytety takiego opiekuna psa, który nie jest właścicielem stada, będą zupełnie inne. Weekendowego pasterza nie interesuje, czy to jest dobre dla owiec. Nie wie, bądź nie zauważa różnicy w pracy psa, który od szczeniaka przebywa na farmie, od tego, który widzi owce sporadycznie. Pies pomagający hodowcy w pracy nie powinien prezentować żadnych zachowań agresywnych w stosunku do owiec, jeśli im zagraża, atakuje, rani, powoduje wypadki - jest eliminowany z tego typu pracy jako potencjalne zagrożenie dla stada. Dla hodowcy jest to  priorytetem, bo każda owca to potencjalny zysk w postaci wartościowego mięsa, skóry i runa, a jej leczenie przysparza dodatkowych kosztów.
W pasieniu sportowym czy tym weekendowym priorytetem jest pies, a owca nie stanowi żadnej wartości.
     Czy weekendowy pastuch wie, że owca odróżnia poszczególnych  drapieżników i że każdy kolejny pies, to nowa niewiadoma, być może kolejne zagrożenie dla życia? Owce nigdy nie straszone, nie zaganiane, dobrze traktowane potrafią w sytuacji zagrożenia bronić siebie i jagnięta. I nie jest prawdą, że stado owiec, które nie zna zaganiania i psów, będzie przed psem uciekać bardziej niż te „oswojone” z pasieniem.
     Czy owcopas ma świadomość, że organizatorzy pasienia często oddzielają jagnięta, co jest dla nich sporym stresem? Pozbawione wsparcia dorosłych maluchy łatwiej przestraszyć, częściej będą szukać jakiejkolwiek pomocy, choćby obcego człowieka. Nie ma też zagrożenia, że dorosłe pewne siebie osobniki stawią psu opór (o ile w owcach nauczonych uciekania od psa w celu uniknięcia kłopotów, może pojawić się jeszcze jakiś opór). Tak więc jeśli pasterz wie, to pewnie to egoistycznie docenia. Młode owce oddzielone od dorosłych, wystraszone w poszukiwaniu pomocy pchają się pod nogi człowieka (starsze wiedzą, co robić, żeby chronić się przed psem... w miarę możliwości), co ten odczytuje jako wynik fantastycznej psiej pracy. Czy przewiduje, że  jagnię oddzielone od matki nie ma szans z psem, często nie kontrolującym zachowań agresywnych?
Czy widzi stres, strach i ból uciekających, oddzielonych chwilowo od grupy, czy zrzucających z grzbietu psa lub pokąsanych owiec, czy też traktuje takie wypadki, jako naturalny etap w osiągnięciu psiego mistrzostwa? I rzecz jasna swojego.
Pasienie staje się modne, coraz częściej bywa brutalną zabawą, formą wyżycia się sfrustrowanych, czasami agresywnych psów. Mało kto w tej zabawie patrzy na owce, są tu tylko narzędziami.
Czy psy zasługują na względy moralne bardziej niż owce? Czy mają jakąś charakterystyczną cechę, która upoważnia je do tak uprzywilejowanego traktowania?  Zrozumiałe, że psy pod względem estetycznym są od owiec przyjemniejsze. Ale czy uroda celebrytki  daje jej moralną wyższość nad mało przystojnym biskupem? Owce wcale nie są mniej inteligentne od psów: są zwierzętami społecznymi, wrażliwymi, a oswojone stają się miłymi pieszczochami. Mają coś na kształt kodeksu zasad przekazywanego z pokolenia na pokolenie w stadzie oraz subtelną komunikację, którą zaczyna się poprawnie czytać przebywając z nimi kilka godzin dziennie przez długi czas. Rozpoznają twarze i świetnie je zapamiętują, potrafią też  rozpoznać ludzkie emocje. Czy człowiek potrafi to samo względem nich? Mają zaawansowane umiejętności uczenia się, niektóre zadania rozwiązują na poziomie równym naczelnym, potrafią planować i przeżywać żałobę. Aby nie rzucać się w oczy drapieżnikowi, unikają okazywania bólu.
Dlaczego niektórzy nie kierują się wobec nich takimi samymi względami moralnymi, jak wobec psów? I oto paradoks. Z jednej strony mają zwierzęta nazywane ulubieńcami. Karmią je i o nie dbają. Okazują oburzenie i gniew, gdy są źle traktowane, a z drugiej strony są zwierzęta, które traktują jak bezwartościowe przedmioty, pozbawione uczuć i wrażeń. Jakość życia jaką im fundują „ miłośnicy zwierząt”, świadczy często o ich pogardzie. Ów stan rzeczy jest niepokojący dlatego, że hołduje dwu całkowicie sprzecznym systemom wartości moralnym. Sytuacja ta byłaby moralnie i psychicznie trudna do zniesienia, ale tak nie jest. Człowiek rozmyślnie fabrykuje rozgrzeszające usprawiedliwienia krzywdzenie zwierząt i ich cierpień.
Często rozpowszechnioną metodą uzasadniania szkodliwej eksploatacji innych istot jest tworzenie ich fałszywych wizerunków (głupia owca); rozmyślne lub nieświadome zniekształcanie faktów (owcom to nie przeszkadza, nie uciekają, tylko się przesuwają), tak by cierpienie zwierząt wydało się właściwe (są uwarunkowane genetycznie, uratowano je przed rzeźnią) lub nawet konieczne ( pasąc mój piesek się naprawił)…

Prawda jest taka, że to właśnie empatia i identyfikowanie się ze zwierzętami oraz odczuwanie winy i wstydu za ich krzywdzenie jest dla człowieka  czymś normalnym i naturalnym. Jest istotą człowieczeństwa. O człowieku świadczy jego stosunek do zwierząt.

Zanim człowiek posiadł umiejętność udomowienia zwierząt dla własnej korzyści, musiał najpierw stoczyć wewnętrzną walkę. Dopiero gdy posiadł umiejętność kontrolowania własnych odruchów, poskramiania własnych popędów oraz rezygnowania z bezpośredniego i natychmiastowego zaspokajania własnych potrzeb - nauczył się odpowiadać za swoją trzodę. Warunkiem opanowania zwierzęcia było samoopanowanie człowieka. Niestety niektórzy, wciąż tego nie potrafią….